Wróciliśmy z kolejnej wyprawy. Atlantyk był przepiękny, rejs bardzo udany, woda w oceanie wspaniała…pływy, delfiny, wiele przygód i jeden wieloryb…

Trasa rejsu: Lizbona – Portimão – Madera – GranCanaria
Termin: 28.09-13.10.2018 (16 dni)
odległość: 1001,2Mm, 236h żeglugi po wodach pływowych.
Jacht: s/y Sifu of Avon
Załoga: Najlepsza !

Nasz rejs rozpoczęliśmy w Lizbonie. Marina Doca de Santo Amaro (obok Doca Alcantara) znajduje się niemal pod wielkim mostem „Dwudziestego Piątego Kwietnia”, nad rzeką Tag.
Jak głosi miejska legenda, było to ostatnie wolne miejsce postojowe w całym mieście, co zresztą potwierdził armator jednostki oraz pracownik biura mariny 😛
Za dnia postój urozmaicają pociągi, auta i samoloty; nocą muzykować zaczynają za to wszelkie bary, zlokalizowane dookoła mariny a na spokojny sen zostaje czas między 0530 a 0800 rano… ale lepsze jest ostatnie miejsce w Lizbonie, niż kołysanie się na kotwicy czy wożenie prowiantu dinghym.
Odległości i Marina
Z mariny jest blisko do dzielnicy Beleim, gdzie można zjeść najlepsze na świecie pastel de nata lub smażone sardynki – w knajpie O Prado czy zrobić zakupy na rejs, w oddalonym o 600m Lidlu. Jeżeli zaś potrzebne są mapy lub inny żeglarski szpej, ok 2km na E wzdłuż rzeki, znajduje się sklep J Garraio & C Lda, w którym dostaniemy wszystko, a kiedy czegoś akurat nie ma, wystarczy zamówić i przyjść na drugi dzień 🙂
Kapitan na jacht przybył 25 września, a nasz statek zdolność bojową zyskiwał w kolejnych dniach, kiedy okrętowała się załoga, sztauowano prowiant, przeprowadzono niezbędne szkolenia…
Trasa
Rozważaliśmy dwie opcje trasy – Lizbona – Maroko – Wyspy Kanaryjskie oraz Lizbona – Madera – Wyspy Kanaryjskie. Ze względów na brak gwarancji postoju w porcie Mohamedia oraz przy mało zadowalających prognozach pogody, została wybrana opcja trasy przez Maderę, poszerzona o aklimatyzacyjny przeskok do Portimão.

Maroko długo chodziło nam po głowie (mieliśmy przed rejsem przygotowaną notarialną umowę użyczenia jachtu + jej tłumaczenie przysięgłe w języku francuskim), niestety płynąć kilka dni i nie mieć pewności na zacumowanie – była to opcja nie do zaakceptowania. Ponadto kraj ten, jakkolwiek egzotyczny pod względem kultury i obyczajów – do najczystszych – po prostu nie należy, a wie to każdy, kto choć chwilę płynął wzdłuż jego wybrzeży.
Postój
Marina Doca de Santo Amaro (obok Doca de Alcantara) – w części przy moście – nie ma miejsc dla przyjezdnych – nasz jacht stał akurat na miejscu innego, który przebywał w SPA, w stoczni. W marinie są toalety i ciepła woda a postój za 13,5 m długości kosztuje ok 37 jurków/doba. Do Beleim jest ok 10-15 min piechotą. Do centrum, znajdującego się w przeciwnym kierunku – odrobinę dalej. Dookoła mariny, przy samym nabrzeżu jest milion barów, większość czynna do rana.
29.09 Sobota
Po ostatnich przygotowaniach o godzinie 1800 uruchamiamy silnik i oddajemy cumy. Rejs się zaczyna, na Atlantyk mamy kilka mil morskich. Wychodzimy zaraz po wysokiej wodzie. Jest ciepło, wieje delikatny wiatr z kierunku W. Na rzece Tag trwają regaty łodzi wiosłowych.

Przy zachodzącym słońcu opuszczamy deltę rzeki i stawiamy grota i genuę. Odkładamy się na S. Później stawiamy jeszcze bezana.
30.09 Niedziela
Wiatr o sile 2-3Bft, słońce i skwar, na gience jest małe rozdarcie na szwie, zrzucamy ją, szyjemy. Po godzinie żagiel jest jak nowy. Pojawiają się pierwsze delfiny.

Trwa wypatrywanie wielorybów. Nocą wiatr wzmaga się na 4-5Bft. Na radiu słychać wywoływanie jednostki:
-Carpe Diem, Carpe Diem, Carpe Diem…
1.10 Poniedziałek
Noc upłynęła bez niespodzianek. Przed główkami widzimy statek SARu, z dużą ilością ciemnoskórych osób siedzących na dziobie, w kamizelkach ratunkowych. Do Portimao wchodzimy o 1130. Marina jest duża, podzielona na dwa baseny. Ma dobre podejście do stacji paliw i 3 dystrybutory po wewnętrznej stronie basenu portowego. Przy wejściu należy się zgłosić na 9 VHF. Po zatankowaniu, przestawiamy się na wyznaczone miejsce. W ciągu roku trochę się zmieniło. Zniknęły z bramek wejściowych klawiatury do wklepywania kodu – teraz są magnetyczne karty, które działają tylko do pirsu, przy którym stoimy.

Po marinie przechadza się sokolnik z wielkim ptaszyskiem na przedramieniu; mew – rzeczywiście – nie ma, a pomosty są czyste. Do znajomego, który akurat tutaj cumuje- płyniemy dinghym.

Atlantyk jest na wyciągnięcie ręki a marina idealnie nadaje się aby rozpocząć tutaj rejs.
Zaraz przy marinie jest jedna z najbardziej znanych w Portugalii plaż – Praia da Rocha, gdzie późnym popołudniem udajemy się całą załogą na kąpiel w oceanie. Jest dużo początkujących surferów, spore fale i bardzo ciepło. Są też pierwsze straty – ocean zabiera III oficerowi rurkę do nurkowania.
2.10 Wtorek
Rano uzupełniamy prowiant i wodę. Dzwonimy do Funchal – brak miejsc. W Quinta do Lorde – są jakieś wolne – więc tam rezerwujemy postój i chwilę po południu wyruszamy w stronę Madery.

Wędka została przygotowana, do wody poszedł 9 cm wobler – pomarańczowy brzuszek i niebieski grzbiet. Kurs 170, wiatr z E i SE o sile 2-3Bft, pełen zestaw żagli. Przed wieczorem obserwujemy rekina w odległości ok 20m od jachtu.
O 1845 odbieramy na radiu UKF komunikat o łodzi, na której znajduje się niezidentyfikowana liczba osób, 2 stopnie na E od naszej pozycji (120Mm).
Przed nocą zwijamy wędkę. Wiatr słabnie, trzeba zakatarynić, żeby przelot na maderę nie trwał 100 dni. Po 2300 widoczność spada do zera. Zrzucamy żagle. Route mijamy po jej wschodniej stronie. Dziób jest ledwo widoczny. Ze statkami mijamy się używając AIS.
3.10 Środa
Nocą, po godz 0100 mgła zaczyna opadać a nad ranem pojawia się wiatr i godz. po 0700 stawiamy Be, G, Ge.
Po południu następuje pierwsze branie. Ale na wędce nic nie ma. Zarzucamy ją znowu. Do posiłku zasiadamy w kokpicie o 1520. Zaraz po tym, następuje kolejne branie i w 10 min później okrętujemy tuńczyka na pokładzie. Jak niesie wieść i śpiewały o tym rybitwy, był to najgłupszy tuńczyk na całym Atlantyku. W ruch idzie korba od kabestanu, nóż i piekarnik. Wniosek: wcale nie trzeba być mądrym, żeby być smacznym.

Kolejne branie zrywa/odcina wobler. Rozpoczynają się pierwsze batalie w karty i kości. Wieczorem klarujemy wędkę.
„II i III oficer wracają z załogantką z biwaku na dziobie. Tropik przecieka” ( cokolwiek to znaczy).
„-Carpe Diem, Carpe Diem, Carpe Diem, do you copy, over(…)”
4.10 Czwartek
Nad ranem zarzucamy wędkę, jako przynęta zakładamy 8 cm woblera udającego okonia.
Po śniadaniu rozpoczynamy grę w kości. Stawka jest wysoka. Jak mawia II oficer – „nie ma śmiacia”, gdyż zwycięzca jest zwolniony ze zmywania po kambuzie. III oficer, po długich bojach, odnosi nieoczekiwanie zwycięstwo. Na pokładzie panuje poruszenie. Delfiny w uznaniu, krążą wokół jachtu po trasie serduszka. Zdaje się słyszeć klaskanie płetwami o stalowy kadłub. W międzyczasie następuje branie. Jedno jest puste. Po kolejnym, okrętujemy rybę, o której wiemy tyle, że żyje w oceanie i nie jest zbyt ładna. Ryba przy wyhaczaniu, ugryzła kapitana. Jak głosi wpis w dzienniku:
„Ryba, która chciała zjeść kapitana – została zjedzona w formie zupy rybnej – pysznej!!!”

Wiatrowo całkiem dobrze. Od rana wieje NE3, jedziemy na całym zestawie żagli. W nocy jesteśmy na półmetku odległości Portimao – Madera – trasy liczącej ponad 500Mm.
5.10 Piątek
Nad ranem wiatr siada. Kataryna. Dla odmiany zarzucamy wędkę. Łowimy na okonia.
„1140 – zaokrętowano tuńczyka”.

„1720 – z powodu ciągłych porażek w makao, kapitan zadecydował o postawieniu wszystkich żagli” .
„2230 –Take my breath away, II oficer puścił ten numer po raz dziesiaty, uratowały go szelki asekuracyjne. Przy zmianie wachty, II oficer poprosił wachtę wchodzącą, o nikomu wcześniej nieznany numer. To znowu był ten”.
6.10 Sobota
„0001 – na tej szerokości życia, może kapać z grota”
Cała doba prawie na silniku. Wiatru zero, stan morza 2-3. Buja. Na żaglach płyniemy tylko 2h.

Po rutynowych czynnościach sprawdzenia poziomu oleju w silniku, w przekładni, stanu płynu chłodzącego w obiegu zamkniętym, stanu wszystkich zęz, zaworów w kambuzie i kingstonie, co jak rytuał powtarzane jest codziennie – nic nowego się nie działo. Graliśmy w makao, graliśmy w kości do 1000 pkt.; graliśmy w kości pokerowe z robieniem szkółki i figur, graliśmy na gitarze, czytaliśmy książki, słuchali Take my breath away…
Jak już wspomnieliśmy, od zeszłego tygodnia wypatrywaliśmy wielorybów.
„1830 – zaobserwowano wieloryba na sterburcie, na pozycji 33° 19′ N 15° 26′ W „, który wyrzucał z siebie fontanny wody. Widzieliśmy dwa takie cykle a później straciliśmy go z oczu i płynęliśmy dalej.
W końcu zaoczyliśmy światła pierwszej wyspy z archipelagu.
„2242- widać światła Porto Santo, odzyskano zasięg telefonii komórkowej”
Na radiu dalej słychać wywoływanie jednostki:
-Carpe Diem, Carpe Diem, Carpe Diem.
7.10 Niedziela
Nad ranem widać Maderę. Płyniemy do Quinta do Lorde, na wschodnim skraju wyspy. Funchal jest jeszcze daleko i nie ma miejsc.

„0908 – w celu zwiększenia prędkości jachtu, jeden z telefonów został wyokrętowany”. Prawda jest taka, że jak by telefon nosił szelki, to tak łatwo by się nie wyokrętował. Przynajmniej delfiny będą miały ubaw. A jutro to już pewnie i dorsze w Bałtyku będą o tym wiedzieć 🙂
Do mariny Quinta do Lorde zgłaszamy się i na 9 i na 16 VHF. W końcu dzwonimy telefonem. Na radiu w końcu ktoś się odzywa. Portugalia…. Niedziela rano… Każą nam czekać na pilota – to czekamy. Procedura taka sama jak opisana w locji. Po 15 minutach oczekiwania i kręcenia kółek przed wejściem do mariny, pojawia się motorówka, wymieniamy kilka zdań, pyta czy mieliśmy rezerwację, po czym nakazuje płynąć za sobą. W marinie wskazuje miejsce postoju. Staje się albo do szerokich ygreków albo longside. O wiele wygodniejsza opcja niż szukanie numeru pirsu z użyciem UKFki.

Z locji z 2017 roku wynikało, że w marinie, po prawej stronie od wejścia znajduje się Visitors Pontoon i tam powinno się najpierw stanąć i zgłosić do odprawy ( na Maderze, pomimo tego że przyjechaliśmy z Portugalii – jest to konieczne) a później przestawić na wskazane miejsce. Okazuje się później z info z noonsite.com oraz z mariny, że od dwóch lat pontonu tam nie ma a samą odprawę załatwia się w biurze mariny. Wydrukowana wcześniej crewlista – wszystko przyśpiesza 🙂

Pierwszą rzeczą po słowach: „dziękuje, tak stoimy” i wypiciu piwa, jest wyniesienie śmieci. Nasz cały achterpik jest pełen worków, które nazbierały się podczas przelotu.

Marina jest częścią resortu hotelowego. Toalety i prysznice są czyste. Minusem są pralki i suszarki, które działają tylko na monety od 0,2 do 1,0 euro. W obrębie mariny jest 1 sklep i 1 restauracja. W ramach postoju, otrzymujemy kartę, uprawniającą do zniżek w pobliskich basenach (50%) oraz w restauracji (15%).

Dzień upływa na myciu, praniu, odpoczynku i zwiedzaniu. Po nabrzeżu chodzą kraby wielkości dłoni.
11.10 Poniedziałek
Zostajemy do wtorku. Załoga jedzie do pobliskiego miasta Machico. Wulkaniczne krajobrazy są urzekające a w centrum i na obrzeżach wyspy można udać się na trekking. Jest gdzie chodzić. Na maderze obserwujemy, jak lokalsi spożywają obiad. Wszystko jest przygotowywane w czymś co przypomina grilla – jest tak naprawdę dużym korytem z blachy, w którym pali się drewno.

Kiedy zjawiają się chętni, z wiszących tuszy, sprzedawca odcina tyle mięsa ile klient chce, nabija na kijek i kładzie na palącym się drewnie. Później bierze się w dłoń lub ustawia w dziurze stolika (takiej na parasol) i powoli zjada…

Ceny paliwa w porównaniu do pozostałych miejsc są dość wysokie, bo liczą sobie tutaj ok 1,6 euro. To prawie 0,6 euro więcej niż na GranCanarii i o 1,2 euro więcej niż na Gibraltarze.
12.10 Wtorek
Przed Azorami jest potężny układ niżowy, który powoli przesuwa się w stronę Madery. Czas stąd uciekać.Po uzupełnieniu zapasów i wody, pobraniu gribów, po godzinie 0900 ruszamy w stronę Wysp Kanaryjskich.
Za dnia ścigamy się z kilkoma innymi jachtami, z którymi nasze kursy w końcu się rozjeżdżają… Chyba płyną na Teneryfę. Księżyc jest w nowiu a Droga Mleczna jest wyraźnie widoczna i można patrzyć na kiwające się maszty na jej tle w nieskończoność.
13.10 Środa
„-Carpe Diem, Carpe Diem, Carpe Diem – This is Tarifa Radio, Over …. ”
Wieje zmiennie. Od N do NW i W o sile od 1 do 3. Raz da się na żaglach a raz nie. Nasz statek pod żaglami, poniżej siły wiatru 10 kt specjalnie płynąć nie chce. Pewnie by popłynął, ale fala wszystko psuje i zostaje katarynienie.

„Kapitan wygrał pierwszą partię w makao, załoga odetchnęła z ulgą”
14.10 Czwartek
Odbieramy komunikat o pustej łodzi, dryfującej ok 40 Mm od naszej pozycji. Instrukcje brzmią – jak się ją zobaczy – to meldować położenie. Udaje się też złapać komunikat czasowy na radiu SSB i niewyraźną prognozę pogody. Wiemy już, że Huragan Leslie, zgodnie z gribami, kieruje się na Maderę i w stronę kontynentu.
Zatrzymujemy się na kąpiel w oceanie.


Nadal wywołują „Carpe Diem, Carpe Diem, Carpe Diem (…)
15.10 Piątek
Już w nocy widoczna była łuna miasta. Nad ranem dopływamy do GranCanarii.

Temperatura powyżej 35°C. Ok 1130 parkujemy do stacji paliw w marinie Las Palmas. Jest mały kłopot z miejscem postojowym, bo zbliżają się regaty ARC, a obsługa mariny pozwala jachtom przypływającym z morza – zostać tylko na chwilę. I oficer załatwia nam miejsce do poniedziałku. Stajemy do pirsu R, gdzie cumuje też ekipa na jachcie pod Polską banderą 🙂 Miejsca postojowe trzeba prolongować, chodząc co jakiś czas do biura mariny, ale lepsze to niż być od razu wyrzuconym na kotwice .


Odwiedzamy dwie plaże – najpierw przy samej marinie – przy kotwicowisku ( nota bene) bardzo ładnie osłoniętym a później drugą, od strony NW Las Palmas.

Wieczorem integrujemy się z jachtami na kei… Pozdrawiamy jacht New Kate oraz ekipę z jachtu Bavaria – Skipper Andreas, u której gościliśmy i przede wszystkim naszą wspaniałą załogę, bez której ten rejs i Atlantyk nie byłyby takie fajne! Drogo Mleczna – wrócimy niedługo!
à propos – „Carpe Diem, Carpe Diem, Carpe Diem… This is… (…) over.”
